Zdaniem Marka zaszła jakaś pomyłka. Nie pojechałby specjalnie do owego Bundanoon, bo nie miał czasu do stra¬cenia, ale przypadkiem było mu to po drodze. Jako głowa państwa musiał podczas pobytu w Australii złożyć oficjalną wizytę w stolicy - w żadnym wypadku nie mógł się od tego obowiązku uchylić. Skoro więc i tak jechał do Canberry, to w drodze powrotnej do Sydney mógł równie dobrze zaj¬rzeć do tego parku, by mieć czyste sumienie. Ale z góry wiedział, że to nie ta Dexter. Zadarł głowę i omal nie krzyknął ze zdumienia.

an43

an43
Ale kiedy tylko mogły, szły razem na lunch. Zawsze były to zupełnie
sam Diaz doskonale wie, czego chce.
Wszystkich, oprócz Sunny McKenzie. Przyszła w indiańskim stroju i mówiła od rzeczy. Zawrócono ją przy drzwiach i powiedziano jej grzecznie, ale stanowczo, że jej osoba nie jest mile widziana w tym domu. Cassidy zauważyła ją przez okno nad schodami i wybiegła na zewnątrz, ale zobaczyła tylko szeroki tył odjeżdżającego cadillaca. Przybita dziewczyna wróciła do domu. Starała się nie zwracać uwagi na to, że w hallu ogromnego domu, wśród bukietów róż, goździków, lilii i chryzantem, stał długi błyszczący stół. Stało na nim prawie sto świec wotywnych, które płonęły pod ogromnym portretem Angie, która uśmiechała się skromnie, a jej oczy błyszczały niewinnie. Wśród kwiatów dyskretnie umieszczono kosz na kartki i datki na szkołę imienia świętej Teresy. Ojciec James składał codziennie wizyty. Doktor Williams również. Jeden szafował błogosławieństwami i znajomością Boga, przynosząc ukojenie duszy, a drugi przepisywał tabletki i zalecał odpoczynek, próbując ulżyć zmęczonemu ciału. Obaj mieli pomóc Reksowi pokonać ból. - Cassidy twierdzi, że to ona jeździła na koniu tamtej nocy. - Rex uparcie bronił Briga przed szeryfem. - Tak - potwierdziła Cassidy. Podtrzymywała sobie rękę z opatrunkiem na nadgarstku i przedramieniu. - A tu jest dowód. - Źrebak znowu ją zrzucił. - Oczy Reksa nagle wydały jej się stare. Strząsnął popiół z cygara. - Ta uparta bestia... - Ale może McKenzie znalazł konia i na nim uciekł albo... – Szeryf podejrzliwie przyglądał się Cassidy. - Albo co? - spytał Rex. - Albo sam sobie załatwił pomoc. Serce Cassidy niemal zamarło. Miała ściśnięte gardło. Pot ciekł jej wzdłuż kręgosłupa. Szeryf Dodds był sprytniejszy, niż można było sądzić po jego wyglądzie. - I kto niby miałby mu pomóc? Cassidy? - Rex prychnął zdegustowany. Dodds wstał. - Dowiemy się tego. Najlepsi ludzie i psy w stanie przeszukają góry. Znajdziemy go. - Stanął za Cassidy i wpatrywał się we wschodnie wzgórza. - Daleko nie ucieknie. - Minęły już cztery dni - przypomniał mu Rex. - Jest bez pieniędzy i ma tylko dwie nogi. Koń już długo nie pójdzie, o ile w ogóle McKenzie go ma. Dopadniemy go. - Podciągnął spodnie na wielkim brzuchu. - Ale to trochę potrwa. Cassidy drżała, ale starała się sprawiać wrażenie spokojnej. Gdy zaczynała myśleć o tym, co się stanie z Brigiem, jak go złapią, zbierało jej się na wymioty. - Przecież nie ma pewności, że to McKenzie. - Może jeszcze nie, ale chyba znaleźliśmy naocznego świadka. - Co? - Rex nagle się ożywił. - Kto to? Cassidy zaparło dech w płucach. Szeryf odwrócił się, nie spuszczając oczu z dziewczyny. - Willie Ventura. Znaleźliśmy go przy rzece. Siedział i gapił się w wodę. Wygląda na to, że tamtej nocy był przy tartaku. Ma osmalone brwi. - Dobry Boże - wyszeptał Rex. - Willie? O Boże, nie. Proszę, nie. Cassidy pamiętała twarz Williego, wyglądającą spomiędzy czerwonych i złotych płomieni ognia. - Myśli pan, że on może mieć z tym coś wspólnego? - Przesłuchujemy go na wszystkie sposoby. Nie zmienia zeznań. Widział tam Briga, Angie i Jeda. Powtarza w kółko to samo: Ona się spaliła! Ona się spaliła! - Szeryf zmarszczył nos z niesmakiem. - On wie coś strasznego. - Dlaczego mi o tym nie powiedziano? - spytał Rex. Oczy mu błyszczały z ciekawości. - On tutaj mieszka. Nad stajnią. Pracuje dla mnie. - Właśnie panu mówię. Znaleźliśmy go dziś po południu. Miał szczęście, że nie zginął razem z tamtymi. Pewnie nieźle się przestraszył i schował się w lesie. Znalazły go psy, gdy szukaliśmy McKenziego. - Gdzie on jest teraz? - W biurze okręgowym. Myją go i opatrują mu twarz. Jest... to znaczy, chciałem powiedzieć, że wszystko z nim w porządku, ale zawsze brakowało mu piątej klepki. - O Boże. - Rex ukrył twarz w dłoniach. - Więc stuknięty Willie widział całe zajście. - Dodds był najwyraźniej przekonany, że zeznanie Williego będzie gwoździem do trumny Briga. - Willie opowiada dużo różnych rzeczy. - Cassidy nie mogła dłużej milczeć. Podejrzewała, że szeryf próbuje z niej coś wycisnąć, ale nie mogła się powstrzymać i nie przyjść Brigowi z pomocą. - Lubię Williego, ale jego słów nie można traktować poważnie. - Dlaczego? Musiała trzymać się swojego kłamstwa, ale mogła w nie wpleść trochę prawdy.
an43
powziął najmniejszych podejrzeń.
nimi, była nie do przeskoczenia. Diaz zdradził ją w najgorszy i
telewizor.
cenionym przez kobiety lubiące przekąsić coś lżejszego. Czasem
- Na łóżku. Przekopię się przez ubrania i zaraz do ciebie dołączę.

ekranu, uruchomiła przeglądarkę internetową, weszła na Google i
Polecane kołobrzeg apartamenty przez wielu klientów

- Udręczeni nie mogą zaznać spokoju, Huff. - Zawołaj Selmę, żeby przyniosła ci trochę kawy. - Nie, dziękuję. Nie mogę zostać aż tak długo. Przyszedłem z nowinami. - Mam nadzieję, że z dobrymi. Byłaby to jakaś miła odmiana. - Nie wiesz, jak mi przykro z powodu tego, co się dzieje w fabryce. - Chciałeś powiedzieć, co nie dzieje się w fabryce przez tych rządowych skurwysynów. Huff nie był w najlepszym nastroju. Spał niespokojnie, budząc się często, owinięty prześcieradłem wilgotnym od potu. Trzymał fason przed wszystkimi, mimo że wczoraj sytuacja tylko się pogorszyła. Gdyby pokazał, że inwazja OSHA podłamała jego pewność siebie albo że zaczął mieć wątpliwości, następstwa byłyby tragiczne w skutkach i zagroziłyby przyszłości Hoyle Enterprises. Będzie udawał niezrażonego wydarzeniami i pełnego optymizmu. Owa gra sporo go jednak kosztowała. W głębi duszy czuł strach i niepewność, jakich nie doznawał od dnia, w którym na jego oczach zginął tata od uderzenia w głowę. Od tamtej chwili strach stał się wrogiem Huffa, który przez dziesiątki lat utwierdzał wszystkich w przekonaniu, że owo uczucie było mu obce. Patrząc jednak, jak Rudy Harper z wysiłkiem sadowi się na fotelu bujanym, Huff zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie oszukiwał się, wierząc, że jego strach jest niewykrywalny. Czy był tak oczywisty, jak wyniszczenie Rudego spowodowane rakiem? Czy w głębi duszy ludzie postrzegali go jako niedołężnego starca, stojącego nad grobem? Do niedawna jedno jego słowo, jedno znaczące spojrzenie potrafiło usadzić najbardziej wojowniczego człowieka. Bez umiejętności wywoływania w ludziach strachu przestanie być Huffem Hoyle'em. Bez władzy, którą dawała mu zdolność do onieśmielania, stanie się zwykłym starym człowiekiem, słabym i odartym z godności. Spojrzał na horyzont, gdzie zazwyczaj unosił się dym z kominów odlewni. Zawsze lubił przyglądać się kłębom wyziewów hutniczych. Były niczym jego pieczęć na niebie, górująca nad całym miastem. Dziś jednak nie było dymu i Huff pomyślał, czy i on zniknie równie szybko i całkowicie, jak dym. Ta refleksja przyprawiła go niemal o atak paniki. - Jakie masz dla mnie wieści, Rudy? - spytał płaczliwym tonem. Szeryf skrzywił się, jakby coś go zabolało. Niewątpliwie tak właśnie było. - Dobre i niedobre. - Nie trzymaj mnie w niepewności. Co masz w torbie? - Dowód. Nie mogę ci go pokazać, nie ryzykując kontaminacji, ale prawie na pewno wskazuje nam na zabójcę Danny'ego. - Czyli na kogo zatem? - Klapsa Watkinsa. - To są wiadomości! - ryknął Huff, klaszcząc w ręce. - To wspaniałe! Wiedziałem, że ten szczur błotny to zrobił. - Wskazał w kierunku torby. - Co znaleźliście? - Jeden z jego kolegów motocyklistów zgłosił się do mnie dziś przed wschodem słońca. Pozwolił Klapsowi zatrzymać się u siebie na weekend, sam w tym czasie pojechał na wyścig motocyklowy do Arkansas. Kiedy wrócił do domu wczoraj w nocy, Watkinsa już nie było. Zostawił jednak jeden ze swoich butów. Kiedy facet zobaczył, że jest na nim pełno krwi, zadzwonił do mnie. - To krew Danny'ego? - Jeszcze nie wiem na pewno, ale tak zgaduję. Zamierzam wysłać ten but do laboratorium kryminalnego w Orleanie, żeby przeprowadzili testy. Motocyklista zgodził się przechować Watkinsa, bo myślał, że poszukujemy go wyłącznie po to, by go przesłuchać. Potem jednak

systemy komputerowe w ratuszach już dziesięć lat wcześniej. Bardziej
116
wszystko w porządku. Potem włożył ręce w kieszenie i oparł się o
Małgorzata Opczowska z wykształcenia Prawniczka, z mediami związana jest od 2004 roku https://wesowow.pl/kim-jest-malgorzata-opczowska/ Jedna z najpopularniejszych prezenterek Telewizji Polskiej Małgorzata Opczowska świętuje dziś swoje urodziny.

Diaz podszedł do jeepa od jej strony i otworzył drzwi.

Niezwykłe umiejętności Róży sprawiły, że list Małego Księcia szybko dotarł do adresata. Kiedy Pijak się zjawił,
Mały Książę chciał jeszcze zapytać, czy Gołąb Podróżnik zauważył, jaki cień miała Maska, lecz widząc
Jego Wysokość w ułamku sekundy wpadł w popłoch.
Warszawa - romantyczne restauracje. Top 8

Pilnował, by Milla spała i jadła. Musiał chyba robić pranie, bo

- Nie widział go pan w niedzielę? - Chris już odpowiedział na pana pytanie - wtrącił Beck. - Po raz ostatni widział Danny'ego w sobotę rano i rozstał się z nim około południa. - Gdzie był pan w niedzielę? - spytał Scott Chrisa. - W domu. Cały dzień. Spałem do późna, a potem trochę się byczyłem. Czytałem „Times-Picayune". Po południu pojawił się Beck i oglądaliśmy mecz Bravesów w telewizji. Nasza gospodyni może poświadczyć moje słowa. Czy to wszystko konieczne? - spytał nagle szeryfa. - O co w tym wszystkim chodzi, Rudy? - Ja też chciałbym to wiedzieć - dodał Beck. - Zrób nam przyjemność i odpowiedz jeszcze na kilka pytań, dobrze? - poprosił Rudy. - Pospiesz się, Wayne. Detektyw ponownie zerknął do swojego notatnika, ale Beck wiedział, że to tylko gra. Scott doskonale wiedział, o co chce zapytać. - Gdzie był pan w sobotę wieczorem? - A co to za różnica? - rzucił Chris niecierpliwie. - Danny'ego nie było ze mną. - Gdzie pan był? - powtórzył Scott. Chris mierzył się wzrokiem z detektywem, kiwając się lekko na krześle. Był wyraźnie wściekły, ponieważ musiał odpowiadać na pytania kogoś, kogo uważał za gorszego od siebie. W końcu odparł sucho: - Odwiedziłem nowy klub w Breaux Bridge. Mają tam świetną kapelę i apetyczne kelnerki. Powinien pan spróbować, detektywie. Ja stawiam. Oferta nie zrobiła wrażenia na Scotcie. - Czy pali pan papierosy, panie Hoyle? - Nie nałogowo. Czasem, kiedy jestem na imprezie. - Czy palił pan w sobotę wieczorem w nowym klubie w Breaux Bridge? - Nie usłyszycie od niego ani słowa więcej, dopóki się nie dowiem, do czego to wszystko zmierza - wtrącił się Beck, zanim Chris miał szansę odpowiedzieć na pytanie. Scott spojrzał na Rudego Harpera, którego obwisła psia twarz jakby się wydłużyła o dodatkowe kilka centymetrów, odkąd rozpoczęło się przesłuchanie. Z widocznym ociąganiem otworzył jedną z szuflad i wyjął brązową torebkę papierową, taką, jakich używa się do zbierania materiałów dowodowych. Wręczył ją detektywowi, który otworzył ją ostrożnie i wytrząsnął zawartość na biurko Rudego. 12 - Beck... - Dopiero, kiedy stąd wyjdziemy. - Ale to jest... - Dopiero kiedy stąd wyjdziemy - powtórzył Beck z naciskiem. Ignorując zdumione spojrzenia urzędników, popchnął Chrisa korytarzem, przez poczekalnię i wyprowadził z posterunku. Nie pozwolił mu się odezwać, dopóki nie znaleźli się wewnątrz jego pikapu, nagrzanego niczym piec. Uruchomił silnik, ustawił klimatyzację na maksimum i spojrzał na przyjaciela, który od kilku chwil stał się podejrzanym o zabójstwo. - Mów. - Nie mam nic do powiedzenia - odparł Chris z niezwykłym spokojem. - Tak jak zeznałem wcześniej Rudemu i temu... temu detektywowi - ostatnie słowa wymówił jak przekleństwo. - Bez względu na to, co znaleźli w domku rybackim, nie mogą tego ze mną powiązać. Nie było
następnie pochylił twarz nad Różą i zamknął oczy.
- Aha - przytaknęła wesoło, coraz bardziej ucieszona nieobecnością Ingrid.
prezent na walentynki dla chłopaka wlasnoreczny